*nowa wersja rozdziału
1.
Rok 2069, Coral End
Zanim Cynthia otworzyła oczy poczuła znajomy zapach szarlotki. Rudowłosa przeciągnęła się leniwie i okryła się szczelniej kołdrą. Po chwili drgnęła gwałtownie
i natychmiast wyskoczyła spod pierzyny. Pobiegła boso przez zimny korytarz i
wydała z siebie ciche westchnienie ulgi, gdy dotarła do kuchni. Znajdujący się tam mężczyzna uniósł zdumione spojrzenie z nad wczorajszej gazety.
- Bałam się, że już cię nie zastanę –
wysapała zdyszana.- Złożysz Samowi życzenia urodzinowe ode mnie,
dobrze?
Ojciec uśmiechnął się do niej szeroko, ale w jego łagodnych błękitnych tęczówkach nie dostrzegła ani cienia radości.
Ojciec uśmiechnął się do niej szeroko, ale w jego łagodnych błękitnych tęczówkach nie dostrzegła ani cienia radości.
- Jasne, skarbie. Pewnie będę miał na
to jakieś dziesięć minut, gdy będę go wiózł z Ivy Avenue
na Brooks Square.
Biedny Sam, ciekawe z kim spędzi swoje dzisiejsze święto. Powinien być tu z nimi, z rodziną i przyjaciółmi, nie odosobniony w Złotej Strefie. Podświadomie potrząsnęła głową. Wiedziała, że nie powinni narzekać. Wiele rodzin, które zostają rozdzielone nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie kontaktu. Przez Mur mogą przechodzić jedynie nieliczni, a listy rzadko docierają do adresatów. Jej ojciec, Martin Bailey, należał do tej niewielkiej grupki wybrańców, która mogła podróżować między Drewnianą a Złotą Strefą. Pracował jako taksówkarz. Nagle z zamyślenia wyrwał ją kobiecy głos.
Biedny Sam, ciekawe z kim spędzi swoje dzisiejsze święto. Powinien być tu z nimi, z rodziną i przyjaciółmi, nie odosobniony w Złotej Strefie. Podświadomie potrząsnęła głową. Wiedziała, że nie powinni narzekać. Wiele rodzin, które zostają rozdzielone nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie kontaktu. Przez Mur mogą przechodzić jedynie nieliczni, a listy rzadko docierają do adresatów. Jej ojciec, Martin Bailey, należał do tej niewielkiej grupki wybrańców, która mogła podróżować między Drewnianą a Złotą Strefą. Pracował jako taksówkarz. Nagle z zamyślenia wyrwał ją kobiecy głos.
- Cynthio jak ty wyglądasz! Jeszcze w
piżamach? I boso... Przeziębisz się. Leć się
przebrać w uniform.
Jej matka, w standardowym oliwkowym uniformie zapiętym aż pod szyję obrzuciła ich niezadowolonym spojrzeniem.
- Spokojnie, Ellen. Cynthia chciała mnie jeszcze zobaczyć przed wyjściem. Mam to zabrać?- spytał wskazując na plastikowy pojemnik, który kobieta trzymała w dłoniach.
Jej matka, w standardowym oliwkowym uniformie zapiętym aż pod szyję obrzuciła ich niezadowolonym spojrzeniem.
- Spokojnie, Ellen. Cynthia chciała mnie jeszcze zobaczyć przed wyjściem. Mam to zabrać?- spytał wskazując na plastikowy pojemnik, który kobieta trzymała w dłoniach.
- To ciasto dla Sama. Uważaj, gorące.
Cynthia z uśmiechem przyglądała się żegnającym się rodzicom. Odkąd pamiętała zawsze robili to na ten sam sposób. Ich jasne blond czupryny stykające się czołami.
- Jedź już. McMillan znów będzie narzekał - dodała rzeczowo Ellen.
Cynthia z uśmiechem przyglądała się żegnającym się rodzicom. Odkąd pamiętała zawsze robili to na ten sam sposób. Ich jasne blond czupryny stykające się czołami.
- Jedź już. McMillan znów będzie narzekał - dodała rzeczowo Ellen.
McMillan był przełożonym jej ojca, który od dawna szukał okazji by go zwolnić.
Zanim wyszedł potarmosił ją po
jej rudej roztrzepanej czuprynie i tyle go widziała.
Kiedy i ona opuściła mieszkanie, ubrana w uniform i starą wiatrówkę Sama z torbą przerzuconą przez ramię ruszyła do szkoły.
Nagle poczuła, że ktoś się za nią skrada. Doskonale wiedziała kogo zaraz ujrzy. Metr osiemdziesiąt, kręcone blond włosy, orzechowe oczy, niepospolite poczucie humoru, cały Cecil Fenty.
- Cześć, Cecil. Nie mógłbyś
choć raz normalnie się przywitać?
Mówiąc to Cynthia odwróciła się w stronę towarzysza, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jej nieodłączny przyjaciel z dzieciństwa uśmiechnął się zadziornie.
Mówiąc to Cynthia odwróciła się w stronę towarzysza, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jej nieodłączny przyjaciel z dzieciństwa uśmiechnął się zadziornie.
- Dlaczego miałbym być tak nudny i
przewidywalny jak reszta? Nie dasz mi tej satysfakcji, co?
- Jesteś przewidywalny będąc
nieprzewidywalny. Zapomnij Mnie nie nabierzesz na te swoje brązowe oczęta.
Chłopak wyszczerzył szeroko zęby.
- To tylko kwestia czasu jak i ty dasz się udobruchać, Dzwoneczku.
Cynthia drgnęła zdziwiona słysząc swoje stare przezwisko, ale w odpowiedzi potrząsnęła jedynie głową.
- To tylko kwestia czasu jak i ty dasz się udobruchać, Dzwoneczku.
Cynthia drgnęła zdziwiona słysząc swoje stare przezwisko, ale w odpowiedzi potrząsnęła jedynie głową.
- Gotowa na dyskusję?
Ponownie ją zaskoczył. Uniosła pytające spojrzenie.
Ponownie ją zaskoczył. Uniosła pytające spojrzenie.
- Tessa ci nie mówiła? Dzisiaj ktoś ze
Złotej Strefy ma złożyć nam w szkole wizytę. Znowu będą udawać, że coś robią.
Rudowołosa krzywi się nieznacznie i ponownie potakuje. Doskonale wiedziała, że tym co łączyło ją z przyjacielem najbardziej to nienawiść do Złotej Strefy. Ludzie, którzy tam mieszkali nigdy nie interesowali się życiem i problemami biedniejszej części miasta. Ich hasła propagandowe
głosiły jednakże coś odwrotnego. Tessa, jej przyjaciółka i
najlepsza uczennica w szkole wierzyła, że jeśli się tam
przeniesie to na pewno uda się jej dokonać zmian. Sam również
kiedyś tak sądził. Czy dalej tak było?
Tego nie wiedziała. Odkąd pożegnała się z bratem minęły już dwa lata i choć wymieniali listy to czuła, że to nigdy już nie będzie to samo. Chyba, że i ona będzie musiała tam odejść. O tym jednak wolała nie myśleć. Uważała bowiem, że potrzebna była bardziej tu, w Drewnianej Strefie, gdzie na każdym kroku ktoś potrzebował pomocy. Jej rodzina była jedną z bogatszych w strefie, co oznaczało, że starczało im na wykarmienie rodziny składającej się z niej, jej młodszej siostry Lillian, rodziców, a wcześniej również Sama. Popołudniami jako wolontariuszka trafiała do różnych rodzin, bywało ciężko, czasem brzydziła się tego co robi, chciała tam uciec, ale potem zdawała sobie sprawę. Nie powinna uciekać.
Powoli zbliżają się do gmachów szkoły, ratusza i szpitala. To jedyne nowoczesne budynki w tej strefie, reszta zbudowana jest z najtańszych materiałów. Jakimś cudem zdążają na pierwszą lekcję.
~
- Co to za niecierpiąca zwłoki
sprawa, Cecil? - wyrzuciła z siebie rudowłosa stojąc przed swoją klatką w środku nocy, ubrana jedynie w piżamy i czarną wyciągniętą bluzę.
Przed chwilą dostała od niego sygnał, który wysyłali sobie w razie wyjątkowych sytuacji. Prawda była taka, że Cynthia często wymykała się nocą z domu. Czasem sama, czasem towarzyszył jej Cecil. Wtedy czuła się wolna. Oczywiście złamanie godziny policyjnej było przestępstwem, ale Strażnicy Ładu patrolowali jedynie w wyznaczonych miejscach. Teraz niecierpliwie czekała na odpowiedź przyjaciela. Jego oczy błyszczały tym samym blaskiem co cztery lata temu, gdy po raz pierwszy wybrali się na taką nocną eskapadę.
- Nie masz ochoty osobiście złożyć
życzenia Samowi, Dzwoneczku?
Słysząc te słowa serce podskoczyło
jej do gardła. Oczywiście, że tego chciała, ale włóczenie
się nocą po Drewnianej Strefie było niewinnym wykroczeniem w porównaniu
z tym. Nikt nie wiedział co działo się z tymi, którzy
przeszli przez Mur i zostali nakryci. Mówiono, że takie
osoby trafiały do specjalnych zakładów z których nikt
nie wychodził żywy.
- Co ty wygadujesz, Fenty. Jak
mielibyśmy tego dokonać? Złapią nas.
- Nie wierzę. Czyżby nasza mała
rebeliantka nagle zaczęła się bać? Chodź, coś ci pokażę –
odparł i wyciągnął rękę jej stronę.
Cynthia obdarza go długim krzywym spojrzeniem, ale po chwili chwyciła
jego dłoń z wdzięcznością. Ręka Cecila jest ciepła, sucha i
silna jak zawsze. Dzięki niej od razu poczuła się bezpieczna. Ruszyli szybkim krokiem, idąc ramię w ramię. Co jakiś czas zatrzymywali się w ciemności
nasłuchując czy nikt się nie zbliża. Skręcali nieskończoną
ilość razy, aż w końcu dotarli do opuszczonego domu położonego
tuż przy Murze. Kiedy znaleźli się w środku, Cecil włącza
latarkę. Pomieszczenie było opustoszałe poza fotelem stojącym na środku
pokoju. Chłopak ruszył w jego stronę.
- Cecil co to za miejsce? Możesz mi to
wszystko wyjaśnić?
- W swoim czasie, Dzwoneczku. Na razie nie
mogę.
Cynthia zacisnęła wargi starając się zamaskować
zdenerwowanie. Cecil nigdy nie miał przede nią tajemnic i to martwiło ją najbardziej. Nagle w miejscu, gdzie przed chwilą
stał fotel pojawiła się klapa. Rudowłosa przyglądała się temu wszystkiemu oniemiała. Cecil jednakże nic sobie z tego nie robi, wyjął ze
swojej kieszeni klucz, stary i wielki, po czym ją otwiera.
- Trzymaj.- powiedział gładko, podając jej latarkę.- Ja zejdę pierwszy, a ty poświeć, moja gwiazdko.
Cynthia prychnęła śmiechem jak oburzona kotka, ale schyliła się by wykonać polecenie. Kiedy chłopak znalazł się już na dole, sama zaczyna schodzić.
Drabina jest drewniana i mokra od wilgoci. Przez moment obawiała się czy nie jest aby spróchniała, ale
szybko odrzuca tę myśl. Kiedy dziewczyna jest już na dole Cecil ponownie
spróbował złapać ją za rękę. Odrzuciła ją. chciała tego dokonać sama. Bez niczyjej pomocy. Zresztą i tak nie byłoby to
możliwe. Tunel był niski i ciasny, tak, że musieli iść jeden za
drugim. Cecil prowadził. Cynthia uśmiechnęła się pod nosem, wiedziała, że nigdy nie wybaczy mu, że to on pierwszy odkrył przejście pod murem. Nagle
przyjaciel zatrzymał się gwałtownie.
- Jesteśmy dokładnie pod Murem.-
wyszeptał, a ona znowu zapragnęła z
powrotem znaleźć się w łóżku.
Wyjście z
tunelu znajdowało się w starej altanie położonej w pięknie
oświetlonym ogrodzie. Rosło w nim wiele kwiatów i płynęła
przez niego rzeka, nad którą pochylały się wiekowe wierzby.
Ten widok zaparł im obojgu dech w piersiach. Po ich stronie muru nie dało się ujrzeć czegoś takiego. W oddali widać było wysokie
szklane apartamentowce. Cecil podszedł do niej i objął ją prawym
ramieniem i stwierdził radośnie:
- I widzisz? Udało nam się.
Rudowłosa odetchnęła głęboko i bez słowa ruszyła przed siebie. Musiała odnaleźć brata.